przez asx » 07 paź 2016, 16:09
Od białostockiego Up To Date minęły już, co prawda, dwa tygodnie i w zasadzie wszystko, co mogło być powiedziane i napisane na temat tego niesamowitego wydarzenia, zostało już pewnie powiedziane i napisane wielokrotnie. Ale słów pochwały nigdy dość, więc oto i moja skromna cegiełka. Nie czytałem cudzych recenzji, żeby nie sugerować się relacjami, a z pewnością były one i obszerne, i dogłębne, wiec nie będę rozwodził się na temat każdego jednego występu (bo i tak, siłą rzeczy, nie dało się być w dwóch czy trzech miejscach jednocześnie), a wspomnę skrótowo o tym, co najbardziej zapadło mi w pamięć. Zatem do rzeczy.
Piątek upłynął pod znakiem dramatycznie długiej - choć i wesołej – podróży do Białegostoku, dlatego też nie udało mi się zdążyć na Centralny Salon Ambientu w Pałacu Branickich, czego bardzo, bardzo żałuję. Na szczęście masę atrakcji miałem jeszcze przed sobą, więc postanowiłem ruszyć bezpośrednio na Stadion Miejski, który okazał się być miejscem idealnie nadającym się na imprezę masową nie tylko ze względu na infrastrukturę, ale też dzięki swojej prezencji; naga betonowa struktura (nieobwieszona, o dziwo, wielkoformatową reklamą), z której wydobywały się potężne basy i wyraziste beaty wręcz zapraszała do swojego wnętrza, które na myśl przywodziło momentami krakowską halę dawnej ocynowni elektrolitycznej. Konwencja surowego industrialu stadionowego poziomu parkingowego rewelacyjnie wpisała się w charakter wydarzenia, co nadało jeszcze lepszego smaku tego, co można było usłyszeć tam przez te dwa pamiętne wieczory.
Jak wspomniałem wcześniej, nie będę rozpisywał się w detalach na temat danych występów, a wspomnę raczej o moich ogólnych wrażeniach z poszczególnych ‘sekcji tematycznych’ Up To Date.
Scena Electronic Beats ujęła mnie różnorodnością i eklektyzmem, bo kiedy można usłyszeć w jednym miejscu – i to niemal zaraz po sobie – rapowego wariata pokroju Tommy’ego Casha, legendę Chicago, juke i footwork – DJa Earla (w towarzystwie tancerza, który przed występem pił chyba potrójne espresso z red bullem), jeszcze bardziej legendarnego DJa Deeona, czy LTJ Bukema, który trzyma formę od lat. Do tego jeszcze czołówka rapowej sceny polskiej (Ten Typ Mes czy Pezet) w towarzystwie zespołów uzbrojonych po zęby w żywe instrumenty. No i wisienka na torcie – Luke Vibert, który zagrał chyba cały przekrój swojej wieloletniej twórczości.
Red Bull Container Stage. Co tam się działo! Niby na zewnątrz stadionu i niby zimno i w ogóle, ale szał, dzikość i energia biła z tego miejsca non-stop. Ale nie ma czemu się dziwić, skoro o oprawę muzyczną zadbali m.in. Dubsknit (w czterech odsłonach) czy WIXAPOL. Do tego miałem przyjemność trafić na performance Kuby Glińskiego (znanego skądinąd jako Jesus Is A Noise Commander), który po raz kolejny pokazał, że największa siła przekazu jego sztuki tkwi w ekspresji, nieprzewidywalności i elemencie zaskoczenia.
No i scena Technosoul. Następnym razem pewnie przywiozę namiot i tam zamieszkam. Monochromatyczna aranżacja i wszechogarniający mrok w połączeniu z hipnotyzującym, jednostajnym rytmem 4x4 sprawiły, że występy takich tuzów jak Umwelt, Architectural, Acronym, czy Vatican Shadow przenosiły słuchaczy (w tym niżej podpisanego) w całkowicie inny wymiar. Ten niecodzienny trans widać było wymalowany na twarzach większości publiczności stojących dalej od sceny; bezpośredniej jej otoczenie było zarezerwowane raczej dla tych, którzy usilnie starali poradzić sobie z nadmiarem własnej energii, a scena Technosoul stworzyła im do tego idealne okoliczności.
Do tego jeszcze muszę wspomnieć o przecudownym wieczorze ambientu w Operze i Filharmonii Podlaskiej, gdzie miałem okazję usłyszeć New Rome, Markusa Guentnera i Rafaela Antona Irisarriego, z których każdy opowiedział zupełnie inną historię. Każda z tych historii okazała się być fenomenalną introspekcyjną podróżą w głąb siebie malowaną dźwiękiem – raz intensywniejszym, raz delikatniejszym, raz surowym, raz kojącym, a raz i ciszą, i ciemnością. Doświadczenie wprost nie do opisania.
Na koniec chciałbym zaryzykować stwierdzenie, że występy wszystkich zaproszonych znamienitych artystów były – moim zdaniem – de facto dodatkiem do niesamowicie przyjaznej, rodzinnej wręcz atmosfery tego wydarzenia, za którą odpowiadają organizatorzy i cała masa ludzi dobrej woli, których ciężka praca sprawiła, że wyjeżdżając z Białegostoku, czułem, że mój bagaż życia jest cięższy, ale w przyjemny sposób. Wróciłem ze stolicy Podlasia bogatszy o fantastyczne doświadczenia muzyczne i emocjonalne. Michał, Ewelina, DJ Czarek, Dtekk i cała reszto spotkanych w przelocie - dzięki i do następnego. Pozdro Białystok.